Kiedyś do salonu samochodowego jeździło się po to, by obejrzeć, a w końcu kupić auto. Dziś chodzi się na kawę. Chodzi, a nie jeździ – bo coraz częściej ich lokalizacja mieści się w centrach miast (Volvo Marszałkowska), a nie na obrzeżach.
Zakup auta – proces, który kiedyś wzbudzał znacznie więcej emocji niż obecnie. Nie będę się teraz cofać do czasów głębokiego PRL-u, gdzie poza pięniędzmi, należało być w posiadaniu magicznego talonu, upoważniającego do zakupu wymarzonego 126p, bo ówczesny relikt polskiej motoryzacji do aut z grupy premium miał się jak pięść do oka. Po więcej już cudów, tym razem niemieckiej myśli motoryzacyjnej z segmentu wyższego, można było kilkadziesiąt lat później wybrać się na giełdę do Słomczyna czy jej odpowiedników w całej Polsce.
Tam handel tkwił. I można było kupić wiele innych rzeczy, poza samymi autami. Z czasem niemal wszystko. Począwszy od części aż na telefonach komórkowych kończąc. Kawa tylko była słaba.
A skoro o kawie mowa. Przenieśmy się więc ze Słomczyna do Warszawy roku 2018. Na ulicę Marszałkowską. Bo to tam Volvo otworzyło swój wzorcowy salon. Showroom w zasadzie lepiej brzmi. Jak sami wówczas twierdzili przedstawiciele szwedzkiej marki – to pierwsze tego typu miejsce na świecie. Ale z pewnością nie ostatnie. Zmienia się bowiem model nabywania samochodów. Teraz poza samym wyborem najkorzystniejszej oferty (cena, finansowanie, abonament, usługi dodatkowe itd.), liczy się także możliwość obcowania z marką.
Jutro kawa w centrum?
Gdzie?
W Volvo
Jeszcze do niedawna nikomu nie przyszłoby do głowy, by umawiać się na kawę w salonie samochodowym. Ale czasy się zmieniają. A marki motoryzacyjne zaczynają to dostrzegać. Wiedzą, że aby sprzedawać więcej, muszą być obecne również w życiu towarzysko-biznesowym swoich klientów. Dlatego koncepcja miejsca do spotkań, w którym będą odbywać się różnego rodzaju wydarzenia kulturalne, a przy okazji w każdej chwili będzie można zobaczyć najnowsze modele aut – to nie ma co ukrywać – świetny pomysł. Tak się robi teraz marketing.
Dodam, że w dobie możliwości, jakie oferuje Internet of Things, poza samym oglądaniem samochodów i rozmową z konsultantami, możliwe jest korzystanie z takich rozwiązań jak wirtualna rzeczywistość. Po co? Po to, żeby poczuć się jak w swoim własnym Volvo jeszcze przed jego zakupem. A tego typu zabiegi stosowali już kilkadziesiąt lat temu sprzedawcy samochodów w USA. Niestety okularów VR nie mieli do dyspozycji. Wsadzali zatem potencjalnych klientów do samochodów i kazali im jeździć. Jeździć tyle, by nie chcieli z nich wychodzić. Przed zakupem oczywiście. Brawo za pomysł Volvo!