Organizatorzy Warsaw Motor Show reklamują swoje wydarzenie, jako największe targi motoryzacyjne w Polsce. I patrząc na rosnącą z roku na rok liczbę odwiedzających, być może nawet tak jest. Jednak dla mnie, to bida z nędzą i aż wstyd tam jeździć.
Ptak Warsaw Expo postanowił jakiś czas temu zdominować chyba polski rynek imprez targowych. Dlatego organizuje je na potęgę. Jedne zarabiają, inne nie. To normalne, rozkręcając tego typu biznes. A jak pokazuje ten weekend, Warsaw Motor Show należy chyba już do tych rentownych. W końcu to piąta edycja.
W tym roku postanowiłem wybrać się w sobotę, tj. drugiego dnia imprezy. Przed południem. Już sam wjazd na teren targów, to kilkadziesiąt minut w korku. Znaczy, że zainteresowanie spore. I tak rzeczywiście było, bo dawno nie widziałem już na polskim evencie tak wielu odwiedzających. Głównie rodzin z dziećmi, bo w końcu weekend. A do tego z dobrą pogodą i motoryzacją.
W tym roku udostępniono całkiem sporą powierzchnię, dzięki czemu oprócz firm motoryzacyjnych, znalazły tam swoje miejsce biura detektywistyczne czy sprzedawcy koszulek. Tylko producentów samochodów i importerów trochę mało.
Warsaw Motor Show 2019 – To skoro tak super, to czemu narzekam?
Wybierając się na tegoroczne targi oczekiwałem, że zobaczę dużo nowości i technologii w motoryzacji. Miałem świadomość, że nie jest to Genewa czy nawet Frankfurt, ale ile razy na litość boską można oglądać te same klasyki, tuningowane fury i słuchać, jak wyją silniki? Naprawdę jesteśmy takim trzecim światem, że zamiast fajnych, nowych samochodów czy premier, musimy oglądać w wielu przypadkach kilkuletnie samochody, a otwierane do góry drzwi w Modelu Y Tesli, to powód, by tłumy odwiedzających wyciągało telefony i nagrywało ten moment niczym kolejny start rakiety od SpaceX?
Kilka premier było. Nie zawiódł oczywiście Jaguar Land Rover, prezentując nowego Defendera. I dobrze, bo samochód oblegany, jak mało który. Szkoda tylko, że takiego przykładu nie biorą inni producenci aut i w większości uciekają albo na poznańskie targi motoryzacyjne albo warszawski Fleet Market, który już w listopadzie. Zresztą nie od dziś się mówi, że Warsaw Motor Show, to targi dealerów, a nie producentów samochodów. I trudno nie odnieść takiego wrażenia. A szkoda, bo frekwencja pokazuje, że Warszawa też ma całkiem niezły potencjał. Biznesu tylko tu nie widać, ale może to kwestia przeformatowania pierwszego dnia targów?
Całkiem sporą przestrzeń, jak co roku, zagospodarowało sobie Audi, a dokładniej jego dealer – Krotoski. I nawet fajnie. Tylko jeśli pokazujecie e-trona, gdzie zamiast lusterek zewnętrznych są kamery, to otwórzcie i pokażcie to zwiedzającym. Serio to takie trudne? Jak inaczej chcecie pokazywać tego typu innowacje?
Był też luksus, ale za taśmą
VCentrum pokazało Brabusa, ale zamknęło dostęp do stoiska ogrodziło taśmą. Podobnie Bentley. A Lamborghini Polska poszło o krok dalej i wystawiło jeden z modeli przed wejściem do hali w szklanym boxie. Naprawdę tak chcecie sprzedawać Polakom swoje fury? Pełna zgoda, że pewnie niewielu Waszych klientów odwiedzi Warsaw Motor Show, ale jeśli tak, to po co tam w ogóle się wystawiać? By traktować Polaków jak ludzi gorszego sortu, którzy jak wejdą i zrobią sobie selfie w środku, to urwą kierownicę? Jak Chińczycy, którzy kiedyś podczas jednych targów elektroniki konsumenckiej wynieśli cały chyba telewizor, by go skopiować? Ej…..zejdźcie Panowie na ziemię. Na dużych, europejskich targach, nawet do tych najdroższych aut można wejść. Naprawdę. Bo to tak się buduje relacje klienta z marką.
Niewiele lepszy był Mercus – firma oferująca zabudowę busów. I wystawili pięknego busa. Nawet bez taśmy. Można było podejść. I zajrzeć przez szparę w uchylonych drzwiach. Mam taką propozycję. Wybierzcie się choć raz na targi Wiatr i Woda, gdzie prezentowane są o niebo droższe jachty i zobaczcie, że nikt ich nie zamyka na cztery spusty. Wręcz przeciwnie. Wędrówki ludów po ich pokładach, to norma. Można?
#zerotechnologii
Mam nieodparte wrażenie, że cichym hasłem tegorocznej edycji było #zerotechnologii. W momencie, kiedy coraz głośniej mówi się o tym, że dzisiejsze samochody, to platformy Internet of Things na czterech kołach, w Nadarzynie jakby czas się zatrzymał. Ani jednego symulatora chociażby aut autonomicznych, zero ekspozycji asystentów głosowych czy nawet systemów zintegrowanej nawigacji. We Frankfurcie na IAA pół hali zajmuje sam Bosch, który który ma rozwiązania connected dla całej niemal motoryzacji, począwszy od warsztatów na myjniach kończąc, a to tylko jedna z dziesiątek tego typu firm. Audi oprócz samochodów pokazuje wspomniane powyżej symulatory jazdy autonomicznej, które cieszą się większym zainteresowaniem niż poszczególne RSy. Szkoda, bo potencjał naprawdę jest spory. Znacznie większy niż ekspozycja typu Stacja Klasyki i z pewnością byłoby co pokazać. Ej organizatorzy – pomyślcie na przyszłość o tym i zróbcie connected cars show, a odwiedzających będzie dwa razy tyle. W końcu mamy 2019, a za chwilę edycja 2020. To mówię ja – connected cars lover. A takich jak ja, jest więcej. I będą nas miliony. Mogę Wam w tym pomóc nawet.