Marzy mi się silent city

Silent city, czyli ciche miasto to takie, do którego trzeba dojrzeć, by chcieć w nim nie tylko mieszkać, ale także go kształtować. I wcale nie mam na myśli ciszy nocnej nad Wisłą czy klubowych ulicach różnych miast. To coś więcej. To styl życia. A może jeszcze więcej. To mentalność.

Jak kilka lat temu Husqvarna zabrała mnie na wyjazd prasowy do Edynburga i prezentowała swoje ciche, a w zasadzie elektryczne rozwiązania z zakresu pielęgnacji zieleni dla miast, przyglądałem się temu z zainteresowaniem, ale niestety bardziej w kontekście ciekawostki technologicznej. W sensie autonomiczne roboty koszące, wizja przywożących, a w zasadzie przynoszących ich dronów, statystyki w aplikacji i ten cały inteligentny ogród. Poza technologią, w tym głównie Internet of Things, ideea silent city jakoś do mnie nie przemawiała. Bardziej jarały mnie wówczas koncepty dronów, robotów i jakże fantastyczne towarzystwo, w jakim miałem okazję przebywać.

Ludzie się jednak zmieniają. Dojrzewają. Nie chciałbym powiedzieć mądrzeją, bo wyszłoby na to, że kilka lat temu debilem byłem. W każdym razie dzisiaj, kiedy prowadzę program związany z elektromobilnością Naładowani TV, a może przede wszystkim, kiedy co kilka dni na przemian budzi mnie śmieciarka pod oknem, bądź panowie przycinający trawę czy krzewy, wiem, że idea silent city, to luksus, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. Może trzeba do tego właśnie dojrzeć. 42 lata na karku robi swoje. Człowiek o 7 rano już nie śpi na kacu, a normalnie funkcjonuje, więc i zwraca uwagę na inne rzeczy.

To nie jest tak, że nagle przestawiłem się na bycie eko i będę wyliczał każdy wyemitowany megagram CO2. Po prostu zaczął drażnić mnie hałas. Zarówno ten emitowany z moich ukochanych wielkich silników w autach sportowych, jak i ten generowany przez śmieciarki czy pracowników dbających o zieleń miejską. Marzy mi się cisza. Cisza, która jest elementem smart city. Przynajmniej w moim rozumieniu.

Po pierwsze elektromobilność

Pewnie moglibyśmy szukać wad i zalet elektromobilności. Czepiać się tego, że nawet przedstawiciele Komisji Europejskiej twierdzą, iż redukcja CO2 będzie nas, jako społeczeństwo dużo kosztować. Ale wszystkich elektromobilnych sceptyków zachęcam do tego, by przynajmniej na kilka dni wynajęli sobie mieszkanie w centrum każdego dużego miasta w Polsce i poznali uroki hałasu, który bądź, co bądź zalicza się do jednych z głównych zanieczyszczeń środowiska. Nie będę tu przytaczał statystyk, ale faktem jest, że spora liczba ludzi z tego powodu cierpi, a nawet umiera. Chociaż… czemu by nie. Według Europejskiej Agencji Środowiska, hałas w mieście powoduje 12 000 przedwczesnych zgonów, a co roku w Europie przyczynia się do 48 000 nowych przypadków choroby niedokrwiennej serca. Ba, szacuje się, że 22 miliony osób cierpi z powodu ciągłego rozdrażnienia, a 6,5 miliona ma chroniczne zaburzenia snu. Nie są to pewnie tak drastyczne wskaźniki, jak spustoszenie, jakiego dokonał COVID-19, ale ja nie nad koronawirusem tutaj rozkminkę czynię.

Czy jestem zatem za elektromobilnością? Hell yeah! Abstrahując od ciszy, moment obrotowy w tych autach robi robotę. Koszty eksploatacyjne powinny przemówić do każdego. Ceny też spadną. Zaufajcie mi. Chyba osiem lat temu mówiłem, że w 2035 pojawią się samochody autonomiczne na naszych drogach i wszystko wskazuje na to, że będą szybciej. Cóż…. czuję te trendy z leksza, więc zaufajcie mi i pomyślcie dziś już o tym, że Wasze kolejne auto może jeździć na prąd.

Ale wracając do ciszy w miastach, to zacząłbym od tych nieszczęsnych śmieciarek, które od porannych godzin potrafią wybudzić niejednego mieszkańca. Elektryczne zrobią to po prostu ciszej. I taniej. Dla miasta. Do takich wniosków doszły już pierwsze samorządy, które miały okazję testować te cuda w Polsce. I wiecie co? Dane nie kłamią. To się opłaca. Każdemu. No może poza tymi dealerami samochodów specjalnych, u których na stockach wciąż stoi wiele niesprzedanych aut. Ale tak samo, jak oni nie przejmują się mną, tak jak nie przejmuję się nimi. Nie wspominam już o samochodach prywatnych, ale przykład idzie z góry. A przynajmniej powinien iść. Od samorządów. Polityków i celebrytów. Ci drudzy powoli wsiadają w elektryki. Czekam na władzę. Skoro nie elektryczne krzesła, to może chociaż elektryczne samochody.

Zarzucicie z pewnością też brak wystarczającej infrastruktury do ładowania samochodów elektrycznych. Poniekąd to prawda. Ale to się zmienia. Firmy takie jak Elocity czy GreenWay czy jeszcze kilka innych, dwoją się i troją, by tych stacji przybywało. Nie tylko w miastach, ale na krajówkach, ekspresówkach i autostradach także. Pisałem o tym jakiś czas temu. Szału nie ma, ale jest światełko w tunelu. Jeden widzi nadjeżdżający pociąg, inny drogę do wyjścia. Od Was zależy, co chcecie zobaczyć.

Po drugie monitoring hałasu

Wedle zaleceń chyba Komisji Europejskiej, hałas też powinien być monitorowany. Nie co jakiś czas, ale najlepiej ciągle. Jego nadmiar wpływa na nasze złe samopoczucie i w konsekwencji zdrowie. Zwłaszcza w dużych skupiskach miejskich. I wiecie co? Są narzędzia, by to robić zdalnie. Tak samo, jak można mierzyć stopień zanieczyszczenia powietrza, tak w ten sam sposób da się kontrolować zdalnie poziom hałasu w mieście. Przykładem tego jest Warszawa, a dokładnie dzielnica Wawer, która pilotażowo uruchomiła program pomiaru natężenia hałasu wykorzystując rozwiązania Sonitus Systems. Nawet uruchomili specjalną stronę poświęconą tym pomiarom. Czemu o tym piszę? Bo to Internet of Things w służbie smart city. Jedno z tych narzędzi, o których mówi się mniej, niż powinno. Znacznie bardziej istotne niż te mapy zagrożeń przygotowywane przez Esri, o ile dobrze pamiętam. Chociaż Esri mogłoby się zintegrować i mieć jeszcze bardziej komplementarne rozwiązanie dostarczane dla samorządów. Gdybym był business developerem jednej albo drugiej firmy, już bym gadał na ten temat. Tak czy siak – ten cholerny hałas trzeba monitorować, bo żadne ekrany problemu nie rozwiążą. A od kilku lat powtarzam, że to dane są kluczem do sukcesu. Te, w tym przypadku, można uzyskać już niemal natychmiast. Pogadajcie o tym z firmą Gawinet, która jest przestawicielem Sonitus Systems w Polsce i właśnie temat hałasu dla Warszawy całkiem nieźle ogarnęła. Na mój gust, tego typu pomiary powinny być w każdym mieście, a przynajmniej mogą stać się elementem samorządowych kampanii politycznych. Jak będziemy się do nich zbliżać, dam Wam kilka tipów, jak dzięki technologiom można trochę zapunktować w świadomym społeczeństwie. Kluczem jest słowo świadomym, ale na idiotów to stawia inne ugrupowanie.

Po trzecie cisza na trawnikach

Jeszcze kilka lat temu roboty koszące, które samotnie poruszały się po trawnikach na przykład w ogrodach pałacu w warszawskim Wilanowie były niemal kolejną atrakcją dla zwiedzających. Tak, zarządcy tego miejsca, jako jedni z pierwszych w Polsce zdecydowali się na tego typu rozwiązanie. Dzisiaj ten widok większości zwiedzających już nie dziwi. Podobnie, jak w przytaczanym na wstępie tego tekstu Edynburgu. To znaczy, można zdalnie i można po cichu. Cała koncepcja silent city według Husqvarny opiera się właśnie na ciszy. I chyba to mnie w niej najbardziej ujęło. Że można po pierwsze zdalnie, po drugie wyciągać wnioski na podstawie danych, i wreszcie po trzecie – po cichu.

W przypadku zieleni miejskiej, ta cisza ma kluczowe znaczenie. Bo pewnie podobnie jak Was, mnie też irytuje to poranne jebanie kosiarkami pod oknami. Doskonały przykład tej sytuacji odzwierciedla obrazek Adasia Miauczyńskiego w filmie Dzień Świra. Kojarzycie tę scenę? Co prawda nie o strzyżeniu trawników czy podcinaniu krzewów tam mowa, ale doskonale oddaje to, co właśnie mam na myśli. Zerknijcie sami. Silent city to z pewnością nie jest:

W dobie Internet of Things, elektryfikacji niemal wszystkiego co można, z pewnością i o zieleń miejską czy osiedlową można dbać lepiej, efektywniej, a na pewno ciszej. Trzeba chcieć. Środki pewnie też by się znalazły, jednak jak napisałem na wstępie – tutaj potrzebna jest już inna mentalność. Mentalność ludzi, którzy zarządzając miastem, wspólnotą mieszkaniową, danym terenem mają świadomość tego, czym jest hałas dla środowiska, a z drugiej strony są otwarci na nowe technologie.

Podobają Ci się treści, które tworzę? Wesprzyj mnie jako twórcę




Paweł Kacperek
Jestem niezależnym blogerem technologicznym, twórcą treści, mówcą technologicznym i futurystą. Mam fioła na punkcie Internet of Things, którego rozwiązania dotykają niemal każdej gałęzi życia i gospodarki. Głównie o tym piszę. Zapraszam Cię na mój blog technologiczny, który mam nadzieję - będziesz często odwiedzać. Bo jako typ skręcony technologicznie, zrobiłem sobie bloga, jaki sam chciałbym czytać. Nawet jak opisuję jakieś newsy, to zazwyczaj opatrzone są one moim komentarzem, wynikającym ze specyficznego punktu patrzenia na tech. #żyjinteligentnie

Instagram

Treści, które tutaj tworzę są bezpłatne i zawsze takie będą. Nie zamykam ich za żadnym paywallem, jak to robią inni, bo czerpię radość z tego, że chcecie je czytać. Mam jednak prośbę - zaobserwujcie mój instagram, bo wrzucam tam relację za każdym razem, jak się tylko pojawi nowy wpis u mnie na blogu. Będzie mi miło, wiedząc, że mnie obserwujecie ;) https://instagram.com/pawelkacperek

Mój kanał na YouTube

Zerknij też na to